Miedziana Góra
Kiedy start jest o 11, a w niedzielny poranek deszcz budzi Cię o 6:00 to znaczy, że plan na maraton w słońcu uległ znacznej modyfikacji. Miedziana Góra to dla Nas nie nowość. Na objazd trasy nie pojechaliśmy, ale na standardowe pytanie czy jest mokro organizator odpowiedział : susza ! No więc w tym przekonaniu doczekaliśmy do upragnionego startu, a jedyne co zaczęliśmy obserwować od przedstartowej środy, to zmieniające się słupki skali ICM odpowiadające odpowiednio mniejszym lub większym opadom. Nic do rozczulania. W dniu startu w Suchedniowie niby nie pada, ale zachmurzenie 100%. Po drodze trafiamy w rzęsisty deszcz, który towarzyszy nam aż do Miedzianej Góry. Nasze pogodne nastawienie opada z każdą kolejną kroplą deszczu spadająca nam na głowę. To jest właśnie ta chwila przed trudnym pogodowo startem, w której zaczyna się chłodna kalkulacja - jechać czy nie jechać? Jak się później okazało częściowo zawodnicy postanowili zakończyć tego dnia przygodę z rowerem już na parkingu, ale jednak spora grupa śmiałków zdecydowała na walkę do końca, tym bardziej, że gdzieś w tyle głowy pojawia się klasyfikacja generalna sezonu 2019 i podsumowanie całego cyklu. Tak dokładnie to do końca pozostały nam dwa starty. Pierwszy w Ciekotach i ostatni, październikowy w Bodzentynie( to też nie będą łatwe wyścigi ps. daj Boże bez deszczu). Wystartowali Mastersi. Na początek na starcie głosowanie: jedziecie dwie pętle, czy jedną? Niestety głosy były niejednoznaczne więc postanowiono, że jednak pojadą sobie cały maraton tak jak zadeklarowali na wstępie.
Start dystansu FAN skupiającego największą ilość rowerzystów odbył się punktualnie o 11:00. Deszcz nieśmiało pokrapywał nam na kaski, ale mimo wszystko czuć było ciepło ducha sportowej atmosfery. Pierwszy i ostatni cud zdarzył się kilka, no może kilkanaście kilometrów po starcie, ponieważ deszcz nieśmiało zakończył swe opady-jak się okazało już do końca dnia. Może kilka słów o trasie. Początkowa rozbiegówka asfaltowa wiodąca pod górkę pozwoliła troszkę rozciągnąć stawkę, co oczywiście daje swojego rodzaju komfort. A co było dalej? Woda, pot i łzy.. Ta zapowiadana przez orgów susza zdecydowanie wzięła w łeb i mieliśmy niewątpliwą przyjemność poruszać się na pograniczu braku stabilności połączonym ze spora ilością błota walącego nam prosto po pyskach. Największe i chyba najcięższe odcinki były tym razem ulokowane na początku maratonu, z każdym mijającym kilometrem wydawało się technicznie łatwiej. Zjazdy i podjazdy standardowo dawały chyba większości po du*^e. Cóż z tego, że w dół jechało się lekko skoro zalegające błoto doskonale wynosiło nas raz na prawo, raz na lewo dodając całemu zajściu wyjątkowej adrenaliny. Nie pomylimy się chyba tutaj znacznie, pisząc o tym, iż Ci, którzy lepiej ogarniali technikę jazdy po błocie szczególnie w dół zdecydowanie odjechali całej reszcie. Co ciekawe z czasem okazało się, iż nasi Mastersi pokonywali jednak jedno koło - można domniemywać, że ku ich uciesze . A co to dało? Dekoracje zdecydowanie przyspieszyły i wreszcie pojawiła się na nich większa, liczniejsza grupa zawodników, a nie tylko sami zainteresowani. Podsumowując pogoda dała w kość chyba każdemu. Sprzęt wiadomo, ucierpiał ale cóż aura nie wybiera, serwisy zacierają ręce. Oczekujemy na kolejne starcie ze świętokrzyską ziemią :) Będą fajne podjazdy i zapowiada się ambitne ściganie na pobliskiej Żeromszczyźnie. Liczcie punkty do generalki, która już się przeciera....:)
fot. Jakub Pecio